poniedziałek, 26 lipca 2010

Jazz Nad Niegocinem część 2

Jedyny jazzowy festiwal w moim małym turystycznym miasteczku - Giżycku, w nocy z soboty na niedziele dobiegł ku końcowi. "Jazz Nad Niegocinem im. Grzegorza Brudko" - czyli Międzynarodowy Festiwal Jazzu Tradycyjnego... tak jak wcześniej podchodziłem sceptycznie do większości nagrań dixielandowych, tak po dwóch dniach spotkań z "białym" nowym orleanem zaczynam czuć ten swing! W piątek, razem z moją Lubą wybraliśmy się Jam Session do Tawerny Siwa Czapla, znajdującym się w samym sercu plaż, portów i giżyckiego mola. W takiej scenerii można było posłuchać Happy Play Dixieland Band czy Tria Wojtka Kamińskiego, już w wyluzowanym mocno klimacie. Paradę Nowoorleańską odbywającą się przed Jam'em z powodu deszczu musieliśmy niestety odpuścić... Lecz wieczór w Siwej Czapli okazał się długi i przyjemny.

Następnego dnia na 13stą zaplanowany był Rejs Nowoorleański po naszych pięknych mazurskich wodach, lecz również i z rejsu musieliśmy zrezygnować, choć pogoda była nienajgorsza. Najważniejszym był fakt, że po 19stej w Amfiteatrze w XIX-sto wiecznej, pruskiej Twierdzy Boyen startowały tak-jakby koncerty główne. Ja dotarłem jakoś koło 20stej, i mimo skromnej frekwencji był to gorący wieczór! Happy Play Dixieland Band, których grę już miałem okazje poznać na nocnym Jamie, dzień wcześniej - scenicznie również potrafili sprawić, że publiczność bujała się i tupała w rytm ich swingowania. Po nich na scenie pojawili się Alexander's Ragtime Band - u których pierwszy raz w życiu widziałem i słyszałem Saksofon Bassowy! Tak! Nie mylę się... Potężny Instrument i świetne brzmienie. Żarty leadera, nastrój i ich muzyka - "miszcz"!

Alexander's Ragtime Band
Krótko przed 23cią na scenie pojawili się Malmo Jazz Kings ze Szwecjii ze wspaniałym liderem Dymitrem Markiewiczem. Panowie ze Skandynawii zagrali niesamowite 40 minut na zakończenie oficjalnej części festiwalu.

Malmo Jazz Kings
Tuż po zakończeniu rozpoczęła się przeprowadzka do klubu - Caponiera, znajdującego się na terenie Twierdzy. Gdy tylko ukończono tam instalację klawiszy i instrumentów perkusyjnych, w klubie po starej prochowni usłyszeć można było naraz wszystkich muzyków, goszczących tamtego wieczora na deskach amfiteatru. Solówki każdego z nich to coś NIESAMOWITEGO. Muzyka, klimat i wystarczająca ilość chmielowych trunków sprawiły że było to niezłe danie czadu! Kurcze - ten Nowy Orlean ma coś w sobie! Słuchany na żywo niesie ze sobą ogromną ekspresję i energię! Szkoda że już po wszystkim. I szkoda że znów jak pierdoła zamuliłem i nie wziąłem ani razu aparatu... pomijając "foto" w bezczelnej jakość z mojego telefonu.

Jam Session w Caponierze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz